poniedziałek, 27 marca 2017

La La Land

Obejrzalam "La la land" i kochani moi, sa opinie za, sa opienie przeciw, jedni kochaja jedni nienawidza, a ja to przeskakiwalam z grupy i jak dobrze ze obejrzalam do konca. Jak dobrze, ze nigdzie po drodze nie zasnelam, bo ten koniec to, no, mowie wam.

Generalnie przyznam wszystkim przeciwnikom, ze przynudzali, ach te spacery, prawie jak video mojego brata z podrozy do Las Vegas, trzy bite godziny, jak ktos chce moze sie cala droge na tym video przezyc, ale co to za przyzycie- nuda i malo monologow bo wszyscy spia. Taki troche niestety byl dla mnie ten film; troche zbyt tearalny no i nudnawy. 
Piosenki, nie, nie porwaly mnie, nie zachwycily, nogi mi nie podstakiwaly. Jazz uwielbiam, slucham na okraglo, ale ten ich byl jakis nieprzekonujacy. I przyznaje sie, ze wtedy nalalam sobie kieliszek wina i nagle nastapil ogromny zwrot akcji, nagle poczulam glebie i wzruszenie, bo to byl juz koniec, ale jaki! I slyszalam ze komus sie wszystko podobalo tylko nie koniec, wiec u mnie wlasnie zupelnie odwrotnie. Ten koniec mnie zachwycil. Monsz troche kpil aby mnie od tych lez i wzruszen zresetowac, gdy ten samolocik nad mapa przelatywal, ze to film niskobudzetowy, a ja nic tylko plakalam jak dziecko. To zakonczenie, ze z jednej strony moglo byc jak w musicalu, ze od poczatku moglby ja pocalowac i dalej byloby tylko piekniej i piekniej, a obok drugie zakonczenie, to zycie, ze jednak nie sa razem, ale jednak sa szczesliwi. I taka reflekcja mnie otulila niczym cieply koc gdy te lzy plynely, oczywiscie poza ta ze jakie to szczescie, ze u mnie byl jednak musical, ze bylismy na tyle mlodzi i niewyrachowani i naiwni, aby umiec zyciowo zaszalec i sprobowac zyc jak w musicalu. Nie analizowac, nie pukac sie w czolo, tylko zaczac zyc w inny kraju by wyjsc za maz po 6 m-cach znajomosci. 
Ale cicho, bo o tym koncu mialo byc, wiec ta najwieksza refleksja, ze czasami ludziom sie te zwiazki/ przyjaznie/ znajomosci koncza; ale to ze sie skonczyly czy przepadly we mgle nie znaczy ze niczego nie wniosly. Glowni bohaterowie gdyby wtedy nie byli tam ze soba nie mieliby teraz zycia takiego jakie teraz maja, z ktorego jednak sa szczesliwi. Tyle mych znajomosci, przyjazni zycie przetrawilo, ale w sercu na dnie mam dla tych wszystkich ludzi ogromna wdziecznosc, za wszystkie wspolne smiechy chichy i wzuszenia, za podzielenie sie swoimi pasjami i marzeniami, za... no za wszystko.
A ze niezwykle rzadko u mnie gorace lzy koncza seans filmowy wiec oddaje La la land szacun i nie wiem czy mam potrzebe ponownego obejrzenia ale czuje, ze dal mi mila reflekcje i piekne wzruszenie. 

A tak na marginesie, to wybieralam sie na ten film z przyjacilka, bo ponoc film babski, az kuzynka menza mi powiedziala ze to bardzo dobry film, czekaj, to jej sie zakonczenie chyba nie podobalo; ale mowila, ze warto ten film dzieciom pokazac, bo to film o segreacji, o kobiecie ciemnoskorej ktora pracowala dla NASA i ze nie mogla nawet z wspolnej toalety z bialymi korzystac. Kuzynki dzieci patrzyly i ze zdziwieniem pytaly, mamo, TAK bylo? A ona, mowila, cicho, jedz popcorn, ale kiwala glowa. Koniecznie wiec wymusilam na calej rodzinie ogladanie, ze beda rzeczy wazne, wartosciowe, tylko poczekajcie. 

I oni w tym La la Land tanczyli, spiewali i odlatywali do ksiezyca, moi ziewali, a ja ich pobudzalam jak moglam, czekaj czekaj, zaraz przyjda Afro- Amerykanie i akcja sie rozkreci; zobaczysz, zaraz bedzie o toaletach i o NASA. 

A ze sie nie doczekalismy, to teraz jeszcze mamy w planie "Hidden Figures" ("Ukryte dzialania"). :)