Starsza wybiera sie tego lata na pierwsze kolonie, co oczywiscie przypomina mi moje tego typu wyjazdy.
Pamietam, ze pakowac sie zaczelam miesiac wczesniej (szkoda, ze ta cecha charakteru gdzies po drodze zaginela). Najpowazniej podeszlam do sprawy torby podrecznej. Byla sliczna, ostro pomaranczowa, w sam raz na kolonijny szpan. Caly miesiac ja pakowalam. Nie pamietam czy mialam tam trzy litry pepsi w szklanych butelkach czy cztery bidony z herbata; bo przecie karty i flirt towarzyski z obrazkami kamasutry na odwrocie nie sa takie ciezkie. Gdy pospiesznie podnioslam torbe w dniu wyjazdu to poszedl pasek. Wtedy ojciec z werwa przepakowal mnie to innej, pierwszej lepszej torebki mojej mamy, przy czym ja uznalam, ze fstyd, obciach, stare i niemodne i, ze ja z ta torba nie jade. Ojciec stwierdzil, ze w takim razie nie jade, bo nie na czasu na przepakowanie. Na przepakowanie nie, ale na focha zawsze wystaczy.Usiedlismy tak z z twarzami pokerzysty i czekalismy kto zmieknie. Oczywiscie, ze ja, bo zaraz autobus odjedzie beze mnie. To dopiero bylo wejscie. Spozniona, zasmarkana- zaryczna, ale i tak przekonana ze te przyklejone do szyby w gotowym do drogi autobusie twarze gapiom sie na mnie ze wzgledu na te torebke.
Na koloniach zawsze zakochiwali sie we mnie wlasnie ci ktorzy akurat najmniej mi sie podobali. I potem bylam rozdarta miedzy litoscia, a niechecia. Ze litosc daleko nas nie zaprowadzi nauczylam sie gdy dalam sie namowic na lody i pierwszy raz w zyciu lody mi nie smakowaly i ich nie skonczylam.
A najmilej wspominam chlopaka, ktory tez mi sie nie podobal, ale mial do tego fajne podejscie. Najpierw zrywal mi roze z klombu, a potem spiewal "oh, Ela stracilas przyjaciela", a na koniec wypil mi caly szampon bambino. Nie wiem czy byla to proba samobojcza czy chcial przez to pokazac swa sile i determinacje, czy tez taka "slodka" zemsta.
Pierwsze odwzajemnione uczucie kolonijne nastapilo w 7-ej klasie. Na chuscie kolonijnej mialam po nim krople krwi, bo oszczyl mi kij na ognisko i sie zacial. Potem pisalismy do siebie listy i bardzo mnie namawial na spotkanie i wtedy nauczylam sie, ze zwiazki na odleglosc sie nie sprawdzaja (co potem zadecydowalo o moim szybkim zamazpojsciu i emigracji). Lata pozniej jechalam pociagiem z Poznania do babci do Wrzesni, a tam panie, Rawicz, rzut beretem od Poznania, a wtedy wydawalo sie, ze dzieli nas ocean. :)
(Moze dzieki temu lata pozniej, w innym zwiazku, juz nawet ocean nas nie rodzielil ;))
Ile to sie czlowiek o zyciu na takich koloniach nauczyl.
A jakie sa wasze wspomnienia z kolonii?